Michalove zdrady czyli sierpniowe rozczarowania...
Po długich trudach i znojach w końcu zagościł u nas Mi(e)tek. Kiedy ostatnio pisałam,że pogoda nas nie rozpieszcza, ciągle pada to nie myśleliśmy, że może być jeszcze gorzej. Nawiedziły nas bardzo ulewne deszcze ale na szczęście ominęły gwałtowne burze i wichury,które w okolicy wyrywały drzewa z korzeniami. Szczęście w nieszczęściu zostaliśmy tylko z ogromnym wykopem na szambo w połowie zalanym wodą i opoźnieniami z wiązarami. Wodę udało się wypompować i szambo terminowo zamontować ale z Mi(e)tkiem nie było tak łatwo. Żeby oszczędzić sobie nerwów napisze tylko tyle, że półtoratygodnia walczyliśmy o kontakt z firmą od wiązarów-nie odpowiadali na telefony, e-maile. Nie ukrywam,że mieliśmy już wizję straty pieniędzy i braku konstrukcji dachu-chyba przepadło a zapowiadało się tak pięknie. Jednak po mojej dość stanowczej rozmowie z właścicielem firmy i postawieniu sprawy na ostrzu noża dosłownie w jeden dzień mieliśmy już Mi(e)tka na dachu. Ekspresowe tempo i widok, który cieszy, oj cieszy:) Mamy prawie dach;) I nawet zmiana kąta nachylenia dachu z 30 na 25 stopni udała się w dychę:) Jest idealnie. Teraz deskujemy a potem kładziemy papę. W międzyczasie nasz "bob budowniczy" dokończył komin. Jest pięknie:)